Dawno Temu i Nieprawda

PUBLIC BETA

Note: You can change font size, font face, and turn on dark mode by clicking the "A" icon tab in the Story Info Box.

You can temporarily switch back to a Classic Literotica® experience during our ongoing public Beta testing. Please consider leaving feedback on issues you experience or suggest improvements.

Click here

Po raz kolejny okazało się, że strach ma wielkie oczy.

Korzyść z tego wyboru była taka, że wszystkie moje koleżanki, przynajmniej te najbliższe, również wybrały tatę na swojego ginekologa. Pewnie znaczenie miało też to, że tato był przystojniakiem, robiącym wrażenie na dziewczynach. Na niektórych nawet bardzo mocne. Taka Baśka, później coraz biegała do taty, bo wydawało jej się, że coś jest nie tak. Robiła to tak często, że nabrałam podejrzeń, że nie tylko o zdrowie intymne jej chodzi. W końcu w przypływie szczerości przyznała mi się:

-- Twój tato jest taki fantastyczny! Prawdziwy mężczyzna. -- Lubieżnie się oblizała. -- Nie miałabym nic przeciwko temu, aby zbadał mnie i to dogłębnie swoim prywatnym przyrządem, gdy tak leżę rozłożona na fotelu ginekologicznym i jeszcze najlepiej związana, abym czuła, że nic nie mogę zrobić, taka bezbronna... Podniecona bezbronnością... -- westchnęła rozmarzona. -- Zresztą i tak nawet nie próbowałabym się bronić -- zakończyła równie zdecydowanym, co zadowolonym głosem.

Na szczęście tato mocno kochał mamę.

Rok wcześniej, czyli w wieku trzynastu lat, zaczęłyśmy urządzać „spódniczkowe powitanie wiosny". Po prostu w jedną z pierwszych ciepłych wiosennych sobót spotykałyśmy się u którejś z nas i urządzałyśmy „party". Regulaminowym wymogiem party, było założenie spódniczek. Nie lubiłam chodzić w spódnicach, normalnie zawsze byłam w spodniach albo krótkich spodenkach, gdy było gorąco, ale na tę okazję musiałam założyć spódnicę. Pierwsza impreza była udana, jednak rok później doszłyśmy do wniosku, że bez chłopaków jest trochę nudno. Dlatego do regulaminu „spódniczkowego powitania wiosny" wprowadziłyśmy punkt, mówiący, że należy przyjść ze swoim chłopakiem. Gdyby któraś nie miała, można przyjść z bratem, ale uwaga -- nie swoim. Tak stanowił regulamin. Niektóre dziewczyny, by być w zgodzie z regulaminem, wymieniały się braćmi. Na to spotkanie z chłopakami, Baśka przyszła, nie uwierzycie, w spódniczce tak krótkiej, że nawet nie zakrywała jej tyłka! Tak może cztery piąte, a że była doskonale rozwinięta, czego wszystkie jej zazdrościłyśmy, rozpraszała tym swoim widokiem dosłownie wszystkich chłopaków.

Konieczne stało się wprowadzenie do regulaminu zapisu, że spódnice muszą być nie krótsze niż do połowy ud. Równocześnie z tą zmianą wpadłyśmy na pomysł, aby w następnym roku na „spódniczkowym powitaniu wiosny" urządzić „majteczkowy konkurs". Było to tak: wszystkie stawałyśmy w rzędzie, naprzeciwko nas chłopaki, i na raz, unosiłyśmy spódnice. Na dwa, odwracałyśmy się, wciąż z zadartymi spódnicami i wypinając tyłeczki, pokręcałyśmy nimi, po czym na trzy, znów odwracałyśmy się w stronę chłopaków z uniesionymi spódnicami. Stałyśmy tak przez jakiś czas, aby chłopcy mogli się dobrze przyjrzeć i wtedy odbywało się głosowanie.

Konkurs odbył się tylko dwa razy, bo za pierwszym i drugim razem sto procent głosów zdobyła Baśka.

Pierwszym razem wszystkie miałyśmy zwykłe białe majtki, najwyżej w grochy, czy jakimś delikatnym wzorkiem lub koronką. Baśka za to założyła doskonale przylegające do ciała czerwone figi i to takie błyszczące w jaskrawym odcieniu, że aż kłuły w oczy. W połączeniu z czarną spódnicą musiało to zrobić piorunujące wrażenie na chłopakach. Taka diablica!

Za drugim razem, nauczone doświadczeniem, miałyśmy na sobie czerwone lub czarne figi. Wszystkie prócz Baśki. Ta założyła białe, ale z rysunkiem korniszona na szparce, z oczami, do złudzenia przypominającego penisa, a wyżej w okolicy wzgórka łonowego był napis: Ale kurwiszon! Tymi majtkami wygrała przez aklamację. Chłopaki aż zagwizdali i bili brawo. Nawet nie było potrzeby odwracać się i kręcić tyłkami. A ta małpa tylko się wdzięczyła.

Na tym samym party, u mnie odbywającym się, miałam jeszcze jeden problem z Baśką. Zaraz, gdy przyszła, jęknęła do mnie z rozpaczą:

-- Ania, musisz mnie pilnować cały czas. Nie zostawiaj samej nawet na chwilę, bo nie dam rady. Po prostu puszczę się z twoim tatą... nie ma siły...

I rzeczywiście, gdy tylko spuściłam ją z oczu na trochę, ta od razu polazła do pokoju, gdzie był tato. Zagadywała go i tylko kręciła tym swoim tyłkiem piruety. Na szczęście tato od razu rozszyfrował jej zamiary, bo tylko zerkał i się uśmiechał. A i tak musiałam ją wyciągnąć z pokoju siłą. Flądra jedna.

Jeszcze wydarzyła się pewna śmieszna sprawa. Marysia, od zawsze długowłosa „słodka blondynka" obchodziła tydzień wcześniej piętnaste urodziny. Z tej okazji zmieniła całkowicie swój imaż. Ścięła włosy na krótko i przefarbowała na czarno. Zrobiła ciemny, mocny makijaż. W dodatku włożyła czarną sukienkę i tak ubrana przyszła na nasze „spódniczkowe party". No i tato jej nie poznał i nie chciał wpuścić! Potem śmiałyśmy się z niej, że przy wejściu powinna była pokazać cipkę. Wówczas mój tato od razu by ją rozpoznał. Przyznam się, że poczułam się trochę dziwnie, gdy te żarty uświadomiły mi, że tato widział wszystkie moje koleżanki bez majtek. One jednak nic sobie z tego nie robiły.

„Majteczkowy konkurs" od następnego sezonu zastąpił konkurs „znajdź swoją drugą połowę". Chodziło o to, że pary chłopak -- dziewczyna ustawiali się naprzeciwko siebie pod jedną i drugą ścianą. „Mistrz ceremonii" ustawiał budzik na siedem minut, po czym gaszone było światło, okno też oczywiście szczelnie zasłonięte. Dalej „mistrz ceremonii" przez dwie minuty, na oko, przestawiał w rzędzie chłopaków i dziewczyny, tak, aby nie wiadomo było, gdzie kto stoi. Po czym chłopak w tej ciemności musiał odnaleźć swoją dziewczynę i na odwrót. Zabawę kończył dźwięk budzika, po którym „mistrz ceremonii" zapalał światło. I wtedy okazywało się, jakie pary się odnalazły, a jakie nie. Było przy tym trochę śmiechu. Regulamin mówił, że można było się wąchać, dotykać, ale nie wolno było dziewczyny dotykać we wrażliwych miejscach, czyli łapać za cycki i wkładać ręki pod spódnicę.

Niestety, regulamin nie przewidywał żadnych sankcji za jego łamanie, więc chłopaki, jak to chłopaki, w ciemności się nie krępowali. Macali po biuście, a ci bardziej śmiali, bez ceregieli wkładali rękę pod spódnicę, łapiąc dziewczynę za majtki i w dodatku macając w tym najbardziej kłopotliwym dla niej miejscu.

Ciekawe, że żadna nie poskarżyła się na łamanie regulaminu. Skąd więc wiem o jego łamaniu? Coraz w ciemności słychać było krótkie, często stłumione piski dziewczyn. Zresztą ja też nieraz zostałam wymacana, przeważnie łapczywie, po cyckach, a i pod spódnicą też się zdarzało. To była bardzo ekscytująca zabawa. Wszystkich chłopaków się znało, ale nie wiadomo było, który cię wymacał! To chyba było w tym najbardziej podniecające. Chłopak raczej też tego nie wiedział, która była taka „chętna", chociaż jeśli miał dobry węch, to kto wie, czy nie rozpoznawał po perfumach. Tyle że pewności raczej nie mógł mieć.

I pomyśleć, że gdyby tak jakiś przy świetle podszedł do którejś i chciał złapać za biust, albo sięgnął pod spódnicę, to dostałby od razu w twarz, a w ciemności nic się nie działo... może z wyjątkiem pisków obmacywanych panienek.

* * *

Ech... westchnęła sennie Anna. Kiedy było się młodą, różne głupoty przychodziły do głowy. Wówczas, gdyby ktoś się dowiedział, byłby wstyd. Teraz wspomina się to z rozbawieniem. Beztroskie lata, kiedy przeszłość i przyszłość nie miała znaczenia. Liczyło się wyłącznie tu i teraz. Rozmowy, spojrzenia, dotyk rąk, gesty, miny, intensywność uczuć, siła przyjaźni.

Od razu lepiej na duszy się robi, gdy o tym pomyślę -- ponownie westchnęła Anna. No dobrze, weź się w garść kobieto, dość chorowania, bo zwariujesz całkiem -- mruknęła do siebie. Jednak pamięć o szczenięcych latach nie dawała jej spokoju.

* * *

Dwanaście, prawie trzynaście lat. Znów miałam chłopaka, w moim wieku, którego wykorzystywałam bez skrupułów. Może trochę źle wybrałam, bo od początku zaczął czepiać się do niego o różne rzeczy, przeważnie związane z jego starszym bratem, miejscowy chuligan. Miał osiemnaście, najwyżej dwadzieścia lat, jak dobrze pamiętam. Lepiej zapamiętałam jego mocną, umięśnioną sylwetkę. Oczywiście był znacznie wyższy ode mnie i aby spojrzeć mu w twarz, musiałam zadrzeć głowę. Staraliśmy się unikać go, jednak stawał się coraz bardziej natarczywy. Któregoś razu, gdy wracaliśmy ze szkoły, przestąpił nam drogę. Wywiązała się krótka sprzeczka między „mięśniakiem" a moim chłopakiem, po czym ów mięśniak uderzył pięścią mojego w klatkę piersiową tak mocno, że ten zrobił krok do tyłu, by nie stracić równowagi, odruchowo zasłaniając się rękami. Na ten widok zrobiłam się chyba czerwona z wściekłości. „Nikt nie będzie bił mojego chłopaka!!!" -- pomyślałam, po czym bez namysłu zwinęłam dłoń w pięść i z całej siły uderzyłam agresora w nos. Ten złapał się za niego, poleciała krew, a ja złapałam swojego oniemiałego chłopaka za rękę i biegiem oddaliliśmy się „z miejsca zdarzenia".

Od tej pory mój chłopak miał już spokój. Nie myślałam o konsekwencjach. Przecież gdyby gdzieś mnie ten chuligan dopadł, mógłby mi natłuc, jak tylko by chciał. Nic jednak się nie wydarzyło. Z drugiej strony co mógł zrobić? Gdyby przyznał się, że dostał lanie od dwunastoletniej dziewczynki, stałby się pośmiewiskiem. Gdyby mi spuścił lanie, zostałby „damskim bokserem", a za co mnie pobił i tak by się wydało. Tak czy inaczej, byłoby pośmiewisko. W tej sytuacji po prostu nie miał ruchu.

Czas płynął. Akurat, gdy kończyłam studia administracyjne, w naszym mieście otworzono nową firmę produkcyjną. Ponieważ w tamtych czasach trudno było o pracowników, aby zachęcić ich, proponowano wyższe stawki płacy niż zwykle, również dla osób bez doświadczenia. Zobaczyłam w tym swoją szansę. Poszłam już pierwszego dnia rekrutacji. Zaraz przy wejściu była portiernia. Sympatyczny pan wskazał mi numer pokoju na piętrze, gdzie odbywała się rekrutacja. Byłam przygotowana na długą kolejkę, ale przed drzwiami były tylko dwie osoby. Nie czekałam nawet trzydziestu minut.

Wchodzę do pokoju i struchlałam! Okazało się, że rekrutacją zajmuje się ten chłopak, któremu kiedyś przywaliłam w nos! Teraz to oczywiście już mężczyzna. Widzę, że mi się przygląda i co gorsza, rozpoznaje. „No to już sobie popracowałam..." -- pomyślałam z rezygnacją.

Facet pytająco wymienia moje imię i nazwisko. Potwierdziłam. Tląca się nadzieja, że jednak mnie nie rozpozna, prysła jak bańka mydlana. Tymczasem mężczyzna wyciągnął przed siebie rękę z rozczapierzonymi palcami i pokręcając dłonią, zawołał:

-- Dobrze, masz tę pracę, tylko nie bij!

Roześmiałam się i on też. Byłam ciekawa, czy nie ma do mnie żalu o tamto.

-- Wiesz -- powiedział -- wówczas trochę łobuzowałem. Ten cios dał mi sporo do myślenia. Kto wie, może dzięki tobie wyszedłem na ludzi? -- Uśmiechnął się na koniec.

I jak to można niechcący wyświadczyć komuś przysługę.

Wówczas jeszcze było dobrze, chociaż szaleństwa wieku dziecięcego i nastoletniego minęły. Atmosfera w pracy była doskonała, firma się rozwijała, sądziłam, że będę tam pracowała do emerytury... Jednak przyszedł 1989 rok, przemiany ustrojowe, prywatyzacja... Nowy niekompetentny zarząd. I półtora roku po prywatyzacji upadek firmy. Czasami zaglądam na peryferia miasta i żal serce ściska, gdy widzę zdewastowane, ślepe i martwe budynki, kiedyś tętniące życiem i pracą. Spoglądam wtedy na okno, jedno z jeszcze mniej zniszczonych, za którym było moje miejsce pracy. Czasami wydaje mi się całkowicie niewiarygodne, że tam byłam, siedziałam, pracowałam, rozmawiałam... Dziwne uczucie. Aż ciarki przechodzą.

Po upadku firmy, dzięki wpływom rodziców znalazłam pracę w urzędzie miasta i chyba tam dotrwam do emerytury. To już jednak inne czasy, z rzadka obfitujące w niezwykłe wydarzenia i już z pewnością niedające nazwać się beztroskimi. A później, o wiele później...

Tuż przed przeprowadzką tato zrobił mi znienacka zdjęcie na tle naszej kamienicy. Kiedyś nie lubiłam tego zdjęcia, nawet chciałam je zniszczyć. Stoję na nim z tymi krótko, „na chłopaka" obciętymi włosami i głupią miną, patrząc gdzieś w bok. Wyglądam po prostu jak chłopak. Tylko spodnie układające się charakterystycznie w kroku zdradzają, że jestem dziewczyną. Teraz gdy tato nie żyje, stało się moją cenną pamiątką. Cenną, bo przedstawia mnie i tatę, chociaż nie ma go w kadrze, w młodzieńczych, szczęśliwych czasach. Zdawałam sobie sprawę, że kiedyś to nastąpi, taka jest kolej rzeczy. Mimo że jestem dorosła, sama mam dzieci, i mimo upływu już czterech lat od śmierci taty, nadal mi go brakuje. Jego uśmiechu, żartów, pokrzepiającego przytulania, życiowych rad... Wielu, bardzo wielu rzeczy...

Niezapomniana studniówka i potem matura... Nie cierpiałam spódnic i sukienek, odkąd w dzieciństwie założyłam spodnie. Nie uwierzycie, ale jako nastolatka, w szafie nie miałam żadnych tego typu ubrań. Wyłącznie spodnie i na upały krótkie spodenki. Jedyna spódnica, jaka u mnie wisiała i kurzyła się w szafie, to ta na „spódniczkowe party". Przy tej okazji nie miałam już wyboru. Nawet na szkolne uroczystości, takie jak rozpoczęcie czy zakończenie roku szkolnego, przychodziłam w spodniach. Przez pierwsze dwa lata liceum, jako jedyna albo prawie jedyna, później inne dziewczyny też się odważyły, ale i tak byłyśmy w zdecydowanej mniejszości. Oczywiście uparłam się, że na studniówkę pójdę w spodniach, przyprawiając mamę o ból głowy.

-- Dziecko -- mówiła z troską, załamując ręce -- jak ty będziesz wyglądać? Wszystkie panny będą w pięknych sukniach, a ty co?

Mama jednak wiedziała, że potrafię być uparta i jak coś już postanowię, to nawet końmi nie da się mnie odciągnąć.

Poszliśmy do krawca. Mama najpierw wyżaliła się, jaki to ma ze mną kłopot. Krawiec cierpliwie wysłuchał tych żali, po czym kilkukrotnie uważnie zlustrował mnie od góry do dołu. Potarł palcem wskazującym grzbiet nosa, zastanawiając się, po czym powiedział:

-- Mam coś dla pani córki. Proszę się nie martwić, będzie pięknie wyglądać.

I uszył mi czarne spodnie o luźnym kroju, nawet bardzo, do złudzenia przypominającym współczesne „biznesówki", takie, w których obecnie kobiety sukcesu chadzają na ważne czy ekskluzywne spotkania. Do tego biała koszula z koronkami. Mimo to na studniówce koleżanki w większości przyjęły mój strój dość chłodno. Inaczej chłopcy. Oczywiście przyszłam ze swoim chłopakiem, ale widziałam, jak wielu z nich zerkało na mnie z całą pewnością z pożądaniem. Wydarzył się wtedy śmieszny incydent. Teraz śmieszny dla mnie, bo wtedy nawet trochę się wystraszyłam. W pewnym momencie wyciągnęła mnie na bok Baśka.

-- Wiesz -- odezwała się podekscytowana -- muszę ci powiedzieć, że świetnie wyglądasz w tych spodniach, naprawdę super, taka seksi... -- Po czym niespodziewanie łapsnęła mnie za krocze.

-- Co ty wyprawiasz! -- syknęłam, robiąc wielkie oczy ze zdziwienia, zarazem wykonując pół kroku wstecz i gwałtownie uwalniając swoje intymności z uścisku jej dłoni.

-- Przepraszam -- jęknęła zawstydzona -- ale naprawdę wyglądasz tak seksownie i tak słodko, że nie potrafiłam się powstrzymać... Nie gniewaj się.

-- Nie gniewam -- odpowiedziałam -- tylko nie rób tego więcej -- dokończyłam całkiem poważnie.

I proszę, jaka to była z tej Baśki świntucha. Niemniej miło, że pochwaliła mój strój.

Zawsze uśmiecham się, gdy oglądam zdjęcia ze studniówki. Mnie od razu można zauważyć, bo jako jedyna z dziewcząt jestem w spodniach. Z perspektywy czasu muszę jednak przyznać, że wyglądam elegancko.

Na rozdaniu świadectw maturalnych, ogarnęło mnie te samo dziwne uczucie, jak wówczas, gdy uświadomiłam sobie, że tato widział wszystkie moje koleżanki nago. Rozejrzałam się po naszej klasie, koleżankach, kolegach. Od czterech lat spotykaliśmy się praktycznie codziennie w tym samym gronie, tworząc mniej lub bardziej zgraną paczkę, a teraz co? Widzimy się tak ostatni raz. Nie spotkamy się ani jutro, ani za tydzień, ani od nowego roku. Od tego momentu każde z nas pójdzie swoją drogą. Nadal patrząc na szkolnych jeszcze kolegów i koleżanki, dopadła mnie niepewność. Zerknęłam na ładnie wykaligrafowany dokument, który trzymałam w ręce. I zrozumiałam, że nie jest to tylko symboliczne świadectwo dojrzałości. Jest to zarazem przepustka do nowego świata, przepustka na nową samodzielną już drogę, która teraz jawiła mi się niepewnie, napawając lękiem. Czy dam radę? Czy ominę szczęśliwie ostre rafy życia? Nie znałam na to odpowiedzi i nie chciałam teraz tego roztrząsać, więc tylko westchnęłam głęboko i podeszłam do grupki dziewcząt i chłopców wymienić spostrzeżenia z tej uroczystości. Pomyślałam, że przyszłością zajmę się później, teraz liczy się właśnie to „teraz" i to, że jeszcze jesteśmy razem.

* * *

Jak by nie patrzeć, przyjemnie jest wrócić myślami do czasów młodości -- z zadowoleniem skonstatowała Anna, wzdychając sentymentalnie, zarazem szczelniej otulając się lekką kołderką. Jednak bardziej niż kołderka, Annę w tym samym momencie otulił Morfeusz. Nie ten z „Matrixa", ale ten od snu. Później, zanim wróci mąż, wstanę i wezmę solidny prysznic, zdążyła jeszcze pomyśleć, zanim zasnęła.


* Władysław Krapiwin, Cień karaweli, Nasza Księgarnia, Warszawa 1974, s. 96.

12
Please rate this story
The author would appreciate your feedback.
  • COMMENTS
Anonymous
Our Comments Policy is available in the Lit FAQ
Post as:
Anonymous
Share this Story

Similar Stories

The Girl Wearing Sandals with Socks I'll never forget that strange trip to Grayson, Kentucky...in Humor & Satire
Lex Maya Es ist ein Jahr her, seit Frauen keine Kleidung mehr tragen.in Humor & Satire
Mój Pierwszy Raz Z Koteczkiem A 19-year-old girl is desperate to lose her virginity.in First Time
A Sense of Symmetry Pt. 01 A lost love gives Dani a piece of himself.in Non-Erotic
The Box Sometimes the best present is the one you already have.in Non-Erotic
More Stories